Jak dobrze mieć w życiu poczucie, że Twoja druga połówka rozumie Twoje wariactwa. Jak nie mogę spać, to wymyślam. A że w Belgradzie spało mi się słabo, zaczęłam obmyślać wizję balkonu. Na drodze stanął mi stół. Dosłownie. Stary, ale w świetnej kondycji, przygarnięty przez mojego tatę w czasie remontu. Docelowo miał stać na balkonie, ale okazał sie zdecydowanie za duży. Zwłaszcza, że już upatrzyłam coś innego.
I wymyśliłam, brakowało mi stolika kawowego, a znaleziona przeze mnie opcja sięgała rzędu 1000 zł. Wersja tańsza – Ikea – 400 zł. Tak więc M. dał się namówić i w pierwszy wolny dzień, gdy pierworodny zapragnął pojechać do babci, zaczęliśmy zabawę.
Zaczęliśmy od zakupów. Na blat wybraliśmy deski sosnowe. Kupiliśmy lakierobejcę, wkręty, kątówki. Wydaliśmy łącznie mniej niż 100 zł. Przycięte deski skręciliśmy razem.
Niestety M. musiał je wyrównać, mimo że w markecie budowlanym były cięte na ten sam wymiar. Lekko wyrównałam brzegi desek papierem ściernym. Po przetarciu z kurzu, pomalowałam blat podwójną warstwą lakierobejcy.
Po zdjęciu oryginalnego blatu, stelaż przycięliśmy do wysokości 45cm. I tu muszę pochwalić M., który tak pięknie to zrobił, że stół w końcu przestał się machać na wszystkie strony. Wyczyściłam go papierem ściernym, wytarłam z kurzu i pomalowałam na biało. Wystarczyły 2 warstwy, które dodatkowo wygładzałam drobnym papierem ściernym.
Dodatkowo pomalowałam szufladę, zmieniłam gałkę na ceramiczną, którą w przyszłości ozdobię. Skręciliśmy całość i usiedliśmy na kanapie, zadowoleni z efektu końcowego. Yeah, jak nie kochać takiego cudownego M.? 🙂